O nas

Początki INFOR-u

Założone w 1987 roku przez Ryszarda Pieńkowskiego Biuro Informacji Organizacyjno-Prawnej INFORM pierwotnie zajmowało się zakupem Dzienników Ustaw i Monitorów Polskich, które w formie tematycznie poukładanych w segregatorach kserokopii były wydawane jako „Prawo Rzemieślnika”.

Tytuł w 1991 roku został przekształcony w tygodnik „Prawo Przedsiębiorcy”, a jego popularność gwałtownie rosła. Postępująca inflacja i ciągłe zmiany przepisów sprawiły, że lawinowo rosła liczba wydawanych przez INFOR czasopism dla księgowych, przedsiębiorców, menedżerów i prawników. INFOR stał się pionierem na rynku dodając do swoich tytułów dyskietki, a potem płyty CD z materiałami użytkowymi i programami dla księgowych. W siedem lat po założeniu firmy Ryszard Pieńkowski stworzył „Gazetę Prawną”.

Z małej firmy początkowo mieszczącej się w jednym z domów w podwarszawskich Łomiankach wyrosła Grupa Wydawnicza INFOR, obecnie Grupa INFOR PL, składająca się z 13 spółek.

Ryszard Pieńkowski, założyciel Grupy INFOR PL

Ryszard Pieńkowski jest absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, a także studiów podyplomowych na Wydziale Zarządzania UW oraz w Szkole Głównej Handlowej. Swoje życie zawodowe związał z zarządzaniem i organizacją pracy w firmach o różnym profilu działalności.

Od 1987 roku kieruje założoną przez siebie spółką. W tym czasie udało mu się przekształcić kilkuosobową firmę w największego polskiego dostawcę informacji prawno – gospodarczej. Ryszard Pieńkowski jest laureatem wielu prestiżowych nagród, m.in. w XII edycji konkursu Impactor uzyskał tytuł Człowieka Roku Przemysłu Mediowego 2009. Od najmłodszych lat zainspirowany osiągnieciami Samuela Waltona, twórcy Wal Mart-u, a także Jacka Weltcha, twórcy m.in. General Electric.

Lubię tworzyć od zera

Cały czas zdobywamy szczyty, ale ten najważniejszy jest wciąż przed nami. Osiągniemy go w momencie, w którym treści dziś drukowane na papierze będą kupowane w sieci – mówi prezes INFOR PL S.A.

Z Ryszardem Pieńkowskim rozmawiają Jadwiga Sztabińska i Michał Fura

Pamięta pan pierwszy dzień startu pana firmy?

Pamiętam doskonale, był to wtorek, słoneczny dzień. Dzieci szły do szkoły, a ja ruszyłem starym zaporożcem z setką segregatorów w bagażniku. Podjeżdżałem w Łomiankach od furtki do furtki i proponowałem rzemieślnikom segregator pod tytułem „Prawo Rzemieślnika” ze zbiorem aktualnych przepisów. Rozchodził się jak ciepłe bułeczki. Pierwszego dnia sprzedałem kilkadziesiąt, w ciągu 2 – 3 dni poszła cała setka tylko w Łomiankach. Tak to się zaczęło.

Podobno kocha pan góry, bo wspinaczka po nich przypomina wspinaczkę w biznesie. Gdzie po 25 latach wspinaczki jest dzisiaj INFOR?

Można powiedzieć, że zdobywamy kolejne szczyty, ale ten najważniejszy jest cały czas przed nami.

A gdzie on jest?

Szczyt wyznacza nam misja „INFOR to najszybsze odpowiedzi. Najszybsze odpowiedzi to internet”. Osiągniemy go w momencie, w którym treści drukowane dziś na papierze będą kupowane w internecie. Mówię to oczywiście z pewną przesadą, bo mimo mojej fascynacji elektroniką – smartfonami, iPadem – nabieram coraz silniejszego przekonania, że papier do końca nie zniknie. Będzie miał jednak zupełnie inną rolę. Nie pierwszoplanową. Trochę taką, jak dzisiaj teatr, czyli będzie ekskluzywny i drogi. Drukowane będą na nim tylko wyjątkowe treści, choć nie będzie już głównym źródłem biznesu informacyjnego.

A co w takim razie będzie nim dla wydawców prasy w erze hiperkonkurencji, jaką wywołał internet?

Będą nią elektroniczne nośniki – smartfony, tablety, w mniejszym stopniu laptopy czy komputery. 25 lat temu, gdy wystartowałem z firmą, zaoferowaliśmy przedsiębiorcom segregatory, w których mogli zbierać sprzedawane im treści. Segregatory te były, patrząc z dzisiejszej perspektywy, produktem prymitywnym, ale na owe czasy spełniały najbardziej pożądaną funkcję: porządkowały wiedzę. Oprócz tego spełniały też funkcje aspiracyjne dla takich grup zawodowych, jak np. rzemieślnicy. Teraz sposobem dotarcia do informacji jest internet, ale zgromadzone w nim informacje też wymagają uporządkowania. Większość informacji to śmieci, a za wartościowe rzeczy będziemy płacić. Dziś takim narzędziem, jakim kiedyś był segregator, mogą być aplikacje, jednak za produktem muszą iść jakość i marka.

Jak długo potrwa ten marsz? Kiedy większość przychodów z papieru zastąpią wpływy ze sprzedaży produktów elektronicznych?

Przypominam sobie, że 10 lat temu wygłosiłem przemówienie w Sali Kongresowej do 3000 klientów, podczas którego powiedziałem, że w niedługiej przyszłości będziemy dostarczać produkty informacyjne nie na papierze, ale w formule elektronicznej. Właśnie tych czasów sięgają początki naszych produktów elektronicznych – jak Infor.pl, eGP czy INFORLEX.PL. Po tym wystąpieniu jedna z klientek – księgowa, napisała błagalny list, abym zostawił jej ukochane czasopisma wydawane przez INFOR na papierze przynajmniej do czasu, gdy pójdzie na emeryturę. Odpisałem jej, że choćby była ostatnią księgową, która sobie tego życzy, będę dostarczał czasopisma w wersji papierowej do chwili pójścia na emeryturę. A na poważnie, w naszej strategii zakładamy, że przejście na elektronikę potrwa jeszcze kilka lat. Niektóre z naszych najbardziej zaawansowanych pod tym względem spółek – jak INFOR Ekspert – już 40 proc. wpływów czerpią ze sprzedaży informacyjnych produktów elektronicznych.

W większości przypadków wpływy z internetu nie zasypują wyrwy, jaka powstaje po spadku sprzedaży tradycyjnej prasy. Aplikacje, poza kilkoma wyjątkami na świecie, też nie okazały się dla wydawców złotym środkiem.

Ja uważam, że ta proporcja się zmieni, a wpływy z tzw. elektroniki będą dużo większe niż dzisiaj z papieru. Oczywiście nie stanie się to od razu. Proszę popatrzyć na rynek – mamy do czynienia z sytuacją jak w biegu sztafetowym. Wiadomo, że idealnie jest wtedy, gdy zawodnik, który ma przejąć pałeczkę, rozpędzi się już do prędkości tego zawodnika, który ma mu tę pałeczkę oddać. Gdyby przełożyć to na sytuację na rynku prasy, internet ciągle biegnie za wolno. Wyższą marżę daje wciąż papier. Ale składa się na to kilka rzeczy. Elektronika wciąż ma za wysokie koszty handlowe, a nie wszyscy korzystają jeszcze ze smartfonów czy tabletów. To się będzie jednak zmieniać, koszty będą spadać, a marża produktów elektronicznych będzie coraz wyższa. Za kilka lat aplikacje i im podobne rozwiązania będą miały ogromną siłę rażenia, także reklamowego. Reklamodawcy się o tym przekonają, wzrosną i ceny, i marże. Ja w to wierzę. Jestem przekonany, że przyszłość gazet takich jak Dziennik Gazeta Prawna należy do treści, bo reklama już dawno nie jest jedynym źródłem przychodów. W przypadku dzienników ogólnotematycznych będzie miała większe znaczenie. Ale oczywiście trzeba mieć świadomość, że rynek czeka kilka chudych lat, zanim w tej sztafecie wydawców i internetu prędkości się wyrównają. Przetrwają to tylko ci, którzy mają zdywersyfikowane biznesy.

INFOR przetrwa?

Oczywiście. Nasz biznes jest odpowiednio zdywersyfikowany. INFOR PL to dziś 13 spółek, które przynoszą przychody rzędu 230 mln zł rocznie. Największy udział ma w tym INFOR Biznes i INFOR Ekspert. Olbrzymią marżę wciąż dają biuletyny i czasopisma fachowe. Przyszłość będzie należała jednak do INFORLEX.PL, produktu całkowicie scyfryzowanego, który łączy w sobie jakość specjalistycznych treści drukowanych z szybkością i głębokością zasobu danych, jakie można udostępnić dzięki internetowi. To jest w pewnym sensie to samo, co robiłem na początku działalności INFORU, ale zmieniły się czas oczekiwania klientów oraz technologia. Kiedyś wystarczał segregator, dziś klient dostaje pakiet narzędzi, które pomagają mu prowadzić biznes, do których dostęp ma przez internet. Drugim filarem obok INFORLEX.PL jest Dziennik Gazeta Prawna. A trzecim rozwiązania informatyczne, bo w skład holdingu wchodzą takie spółki, jak INFOR IT czy dGCS. Z jednej strony stawiamy więc na treści, z drugiej na technologię. To najważniejszy kierunek inwestycji w grupie.

Na rynku krążą plotki, że chce pan sprzedać DGP.

Zazwyczaj nie komentuję spekulacji, ale w tym przypadku zrobię wyjątek – stanowczo dementuję. Gazeta to jedno z moich najważniejszych biznesowych dzieci, rozstanie się z nim to ostatnia rzecz, o jakiej myślę.

Jak po czterech latach ocenia pan fuzję z Dziennikiem i stworzenie Dziennika Gazety Prawnej?

Z perspektywy czasu można wymienić plusy i minusy, bo są one w każdej takiej decyzji, ale ostatecznie obie kategorie się bilansują.

Czyli nie był to błąd biznesowy?

Nie, błędem biznesowym w mojej karierze przedsiębiorcy była np. „Nowa Europa”, która z powodu przeinwestowania postawiła firmę na krawędzi bankructwa. Udało się na szczęście wyjść na prostą, ale to była niezwykle ważna biznesowa lekcja. To doświadczenie skłoniło mnie do zmiany tygodnika „Gazeta Prawna” w dziennik, by zapewnić firmie większe przychody nie tylko ze sprzedaży egzemplarzowej, ale i reklam. Połączenie z „Dziennikiem” było z kolei wykorzystaniem pewnej szansy i odpowiedzią na zmieniający się rynek – pozwoliło „Gazecie Prawnej” zwiększyć zasięg na rynku reklamy, co zapewniło wzrost przychodów. Teraz, jak każdy inny tytuł na rynku, boryka się ze spadkiem wpływów reklamowych. To trend wzmocniony jeszcze przez złą sytuację ekonomiczną. Ale w naszym przypadku reklama nie była i nie jest jedynym źródłem przychodów. Dziś rozwijamy DGP w kierunku produktów elektronicznych.

Jak pan ocenia w tym kontekście konkurencję?

Dla nas jest nią w pewnym stopniu „Puls Biznesu”, który radzi sobie w swojej niszy, oraz „Rzeczpospolita”, która – jak słyszymy – ma wewnętrzne problemy i szuka oszczędności. Na rynku treści profesjonalnych naszymi konkurentami są tak naprawdę wszystkie koncerny światowe, na czele z Wolters Kluwer czy Beckiem, ale walczymy z nimi jak równy z równym. Co do rynku prasy, to muszę przyznać, że ja się na niej nie znam. Znam się natomiast na mojej branży, a jest nią sprzedaż profesjonalnej informacji. Wszyscy narzekają, że prasa ginie, a z internetu nie ma pieniędzy. Zawsze mówiłem: zależy, z jakiego internetu i jakich produktów. Markowe, które przeniosą się całkiem do świata cyfrowego, będą zarabiać lepiej. My sprzedajemy informację profesjonalną. Dlatego stawiam tezę: im więcej przybywa w sieci darmowych treści nieprofesjonalnych, im większy jest ten gąszcz, tym lepiej dla nas. Już dziś, jak chce pan znaleźć coś praktycznego i wiarygodnego na temat prowadzenia firmy, to na otwartym internecie nie może pan polegać. Profesjonalne informacje muszą być płatne. Dynamiczny przyrost śmieciowych informacji będzie napędzał klienta moim produktom markowym. Ta zmiana następować będzie stopniowo w ciągu kilku lat.

Legenda głosi, że kiedyś wręczał pan swoim menedżerom książki, które pana zainspirowały, i kazał im je czytać.

A potem odpytywałem ich z treści, z tego, co ich zainspirowało.

Jakieś konkretne tytuły?

Jedną z pierwszych była książka Sama Waltona. Jego rady są bardzo praktyczne i można je stosować do uporządkowania biznesu, a także rozwoju menedżerskich umiejętności. Ja wziąłem od niego nagrywanie swoich pomysłów. Kolejną fascynacją był Richard Branson, który nigdy nie budował monolitycznych organizacji, lecz uruchamiał różne, niezależne spółki, co zapewniało firmie pewną elastyczność i mobilność. Od kilku lat inspiracją jest dla mnie Steve Jobs.

Dlaczego?

Od niego należy się uczyć niezwykłej uwagi, jaką przykładał do upraszczania produktów, komunikacji, strategii. Prosto, prościej, najprościej – powtarzam często moim ludziom. Jedno kliknięcie mniej to zwycięstwo.

Ale Jobs jest postacią kontrowersyjną, choćby z tego powodu, jak traktował pracowników i zarządzał firmą.

Dla mnie było to szokujące. Ale, mówiąc brutalnie, kiedyś któryś z przywódców chińskich powiedział: „Nieważne, czy kot jest biały, czy czarny, ważne, żeby myszy łowił”. Ostatecznie rozstrzygający jest sukces. Też miałem nieraz wyrzuty sumienia, gdy musiałem zwalniać. Mam świadomość, że czasami mogę popełniać błędy w tym zakresie. Nie uważam się za kogoś nieomylnego.

Jobs był też menedżerem, którego interesował szczegół i nie unikał ręcznego sterowania. Pan też wrócił do takiej metody zarządzania firmą.

Zrobiłem eksperyment kilka lat temu, tworząc holding i oddając część władzy. Nie wszystko zadziałało jednak tak, jak oczekiwałem. Dlatego postanowiłem wrócić i znowu bezpośrednio zarządzać biznesem. Poza tym taki mam temperament. Lubię rozwijać firmę i tworzyć nowe rzeczy od zera. A to wymaga bezpośredniej pracy z zespołem. Nie jestem biznesmenem, ale przedsiębiorcą. Większość przedsiębiorców, których znam, bez względu na to, czy są to osoby z pierwszych miejsc na liście najbogatszych Polaków, czy inni, łączy jedna wspólna cecha: potrzebują nieustannie wyzwań i osiągnięć. Pieniądze szybko przestają mieć istotne znaczenie. To sprawia, że często jest się na krawędzi, tańczy na linie. Ja mam do tego jeszcze duszę hazardzisty.

INFOR z tego powodu kiedyś znalazł się na krawędzi?

Owszem, doszło do takiej sytuacji, gdy wprowadziliśmy na rynek „Nową Europę”. Trudne momenty przeżywaliśmy też w roku 2001, gdy z powodu kryzysu firmy drastycznie zaczęły rezygnować z prenumeraty. Później do takich sytuacji już nie dochodziło.

Kiedyś zapowiadał pan wejście na giełdę. Ten plan jest jeszcze aktualny?

Nieprzerwanie. Giełda jest jednak jednym ze sposobów pozyskania kapitału na rozwój, a nie celem samym w sobie. Do tego sytuacja na rynkach nie wygląda najlepiej.

A czemu obecnie poświęca pan zawodowo najwięcej czasu?

Najważniejszym i największym wyzwaniem dla mnie jest przemodelowanie biznesu w kierunku produktów elektronicznych. Tu teraz się wspinamy. A najwięcej radości sprawia mi tworzenie nowych produktów, które będą cieszyć moich klientów i ułatwiać im pracę zawodową lub prowadzenie firmy.

Źródło: Michał Fura, Dziennik Gazeta Prawna, wydanie z dnia 31 sierpnia 2012

INFOR dziś

Jak robić biznes na pisaniu o biznesie

Im więcej będzie w sieci informacji błahych, tym więcej osób szukać będzie kontaktu z moimi serwisami – mówi właściciel Infor-u Ryszard Pieńkowski. Jego spółki od 25 lat działają w myśl zasady: o krok przed innymi.

Pomysł na biznes przyszedł mu do głowy, gdy pracował w urzędzie skarbowym. Był rok 1987, w Polsce zaczynał się czas reform gospodarczych, a tysiące Polaków zakładały pierwsze firmy i nie wiedziały nic o podatkach. Ryszard Pieńkowski wydrukował więc pierwsze egzemplarze „Prawa Rzemieślnika” i zaczął je rozwozić własnym samochodem. Taki był początek Biura Informacji Organizacyjno-Prawnej „Inform”, protoplasty dzisiejszego INFOR-u. Po 25 latach od startu firma należy do największych grup wydawniczych na rynku z rocznymi przychodami przekraczającymi w ubiegłym roku 230 mln zł.

Ale rynek nie jest już jednak tak łatwy, jak kiedyś. Tradycyjny biznes wydawniczy podkopuje internet, który zmienił oczekiwania i przyzwyczajenia czytelników. Wydawcy szukają własnego sposobu, by odnaleźć się w cyfrowym świecie, w którym przychody z reklam nie są na tyle wysokie, by zastąpić wpływy z papieru, a użytkownicy nie chcą jeszcze na masową skalę płacić za treści publikowane w sieci. Zdaniem Ryszarda Pieńkowskiego smartfony i tablety, w połączeniu z aplikacjami mobilnymi, pomogą przekształcić biznes Infor-u tak, by w ciągu kilku lat większość przychodów pochodziła ze sprzedaży produktów elektronicznych, a nie papierowych. Bo czytelnik potrzebuje sprawdzonej, rzetelnej i użytecznej informacji. Taką ma wizję.

Od segregatora do gazety

Słowa wizja Ryszard Pieńkowski używa najczęściej, gdy wspomina początki swojego biznesu. Gdy wystartował z Informem, nie tylko sprzedawał przedsiębiorcom porady prawne, lecz także segregatory. By mogli w nich zbierać kolejne wydania. I okazało się, że niektórzy ustawiali je w swoich gabinetach, bo to dobrze wyglądało. Biznes zaczął się rozwijać, firma przekształciła się w INFOR i zaczęła wydawać kolejne pisma, kierowane do określonych grup zawodowych. W roku 1991 „Prawo Rzemieślnika” zmieniło się w tygodnik „Prawo Przedsiębiorcy”, a wyniki sprzedaży sięgnęły 200 tys. egzemplarzy. Trzy lata później zapadła decyzja o stworzeniu „Gazety Prawnej”.

– To był jego pomysł. Wstrzelił się idealnie w czas, bo tysiące Polaków zakładały własne firmy i nie wiedziały, jak poruszać się w nowej rzeczywistości gospodarczej i prawnej. Celem było bieżące śledzenie zmian w prawie, ale także tłumaczenie, co z tego wynika. To były czasy, gdy urząd skarbowy na pytanie petenta odpowiadał cytatem z ustaw. To było niezrozumiałe nawet dla osób, które ukończyły prawo – wspomina Krzysztof Sobczak, pierwszy redaktor naczelny „Gazety Prawnej”, dziś w Wolters Kluwer, konkurencji INFOR-u.

INFOR jednocześnie wchodził na nowe rynki, uruchamiając takie tytuły, jak „Gazeta Ubezpieczeniowa”, ale to „Gazeta Prawna” szybko zdobywała czytelników i rynek, więc apetyt właściciela rósł. – Trzeba przyznać, że niemal od początku miał dość dalekosiężną wizję, by z „Gazety Prawnej” uczynić dziennik – dodaje Sobczak.

Okazja, by ją zrealizować, pojawiła się niespodziewanie w 1995 roku. INFOR zdecydował się wtedy na pierwsze duże przejęcie – od szwajcarskiego koncernu Jean Frey kupił ogólnopolski tygodnik „Prawo i Życie”, a potem 49 proc. udziałów spółki Nowa Europa od włoskiej grupy wydawniczej Il Sole 24 Ore. Rok później spółka odkupiła pozostałe udziały w Nowej Europie, chwilę potem wprowadziła na rynek dziennik „Prawo i Gospodarka”. Tytuł jednak nie chwycił, po inwestycji zostały koszty (w 2002 r. INFOR sprzedał go razem z „Gazetą Bankową”). A na świecie wybuchł kryzys po zamachach 11 września w 2001 roku. Przedsiębiorcy zaczęli gwałtownie obcinać prenumeratę. INFOR miał problemy z płynnością, firma stanęła na krawędzi. „Kiedyś, podczas wykładu w SGH na temat cech przedsiębiorcy, powiedział, że najważniejsza jest odwaga aż do granic brawury. Ta właściwość pozwoliła mu, jak twierdzi, przetrwać, bo się nie poddał nawet wtedy, kiedy banki odmawiały mu kredytu. Firma coraz bardziej się pogrążała, a on poznał na własnej skórze, na czym polega samotność lidera. Nikt się nie mógł domyślać, co przeżywał. Cisza błękitu, twarz jednakowa – przytacza frazę ze Słowackiego. Taki stawał przed pracownikami. W końcu uratował go mały bank spółdzielczy z Łomianek, który udzielił mu 2 mln zł pożyczki. – Wiedzieli, że nie mam zdolności kredytowej, mimo to mi zaufali – wspomina właściciel INFOR-u” – pisała w 2009 roku Krystyna Lubelska w „Polityce” w tekście „Obywatel Pieńkowski”.

Dziś Ryszard Pieńkowski przyznaje, że Nowa Europa była błędem, ale podkreśla, że lekcja nie poszła na marne. Przyczyniła się do przekształcenia w dziennik w 2001 roku ówczesnego tygodnika „Gazeta Prawna”. Rok później branżowe pismo „Media i Marketing Polska” przyznało mu tytuł „Dziennika Ogólnopolskiego Roku”. Sprzedaż zaczęła oscylować w granicach 80 – 100 tys. egzemplarzy.

– W pierwszych latach istnienia „Gazety Prawnej” „Rzeczpospolita” była dla nas pewnym punktem odniesienia, ale po drugiej stronie raczej nas nie dostrzegano. „Rzeczpospolita” była krążownikiem, a my taką kanonierką. Wszystko zmieniło się po tym, gdy „Gazeta Prawna” stała się dziennikiem. Wtedy stanęliśmy naprzeciwko siebie, i choć pod względem uzbrojenia „Rzepa” nas przewyższała, to w obszarze prawnym byliśmy lepsi – uważa Krzysztof Sobczak.

Rozpoczął się okres coraz ostrzejszej konkurencji między obiema gazetami. W 2005 roku Pieńkowski postanowił wprowadzić jeszcze większe zmiany – przekształcić „Gazetę Prawną” w dziennik gospodarczy.

– INFOR przymierzał się do zmiany formuły gazety, która miała otworzyć się szerzej na przedsiębiorców i menedżerów, nie porzucając jednak tradycyjnych czytelników – wspomina Jarosław Sroka, twórca i szef „Pulsu Biznesu”, a potem „Newsweek Polska”, którego właściciel INFOR-u ściągnął do stworzenia nowej gazety. Dodaje, że Pieńkowski zrobił na nim dobre wrażenie wbrew wręcz demonicznej sławie właściciela, który często zmienia zdanie i ręcznie zarządza gazetą. – Miał wydawniczy szósty zmysł, myślał kategoriami czytelnika i tym, że informacja musi być użyteczna. I muszę przyznać, że miałem ogromny margines wolności w kreowaniu tytułu i zespołu, nie ingerował w treść i zmiany – podkreśla Sroka. Krzysztof Sobczak też przyznaje, że za jego czasów miał swobodę w zarządzaniu gazetą, choć spędzał długie godziny na naradach strategicznych z właścicielem. Pod kierownictwem Sroki „Gazeta Prawna” zmieniła layout, rozbudowała dział gospodarczy, zaczęła współpracę z globalnym dziennikiem „Financial Times”, wzrosła jej opiniotwórczość, a także wpływy z reklam.

Ryszard Pieńkowski wykorzystał też ten czas do większych zmian w całej firmie. INFOR najpierw stał się w 2005 r. spółką akcyjną, co związane było z planem wejścia na giełdę, którego nie zrealizowano. Zamiast tego spółka stała się holdingiem, a poszczególne działy firmy zamieniły się w spółki. Tak w 2008 r. powstał INFOR Training zajmujący się szkoleniami, INFOR Next (dziś Next.pl) skupiający serwisy internetowe poradnikowe, na czele z Wieszjak.pl, które przyciągają miesięcznie ponad 5 mln użytkowników (w czwartek spółka ogłosiła sprzedaż Edipresse serwisu Gotujmy.pl), INFOR Biznes (obecnie wydawca DGP oraz takich serwisów, jak GazetaPrawna.pl, Forsal.pl, Dziennik.pl i DziennikInternautów.pl), oraz INFOR Ekspert wydający pisma specjalistyczne i serwisy internetowe. Z czasem dołączyły kolejne, w tym INFOR IT, zajmująca się tworzeniem aplikacji na smartfony i tablety oraz INFOR Progres. W sumie holding skupia 13 spółek, zatrudnia 800 osób, a z tysiącem współpracuje.

Rozwój, czyli zmiana

Kolejny skok Ryszard Pieńkowski wykonał w 2009 roku. Gdy koncern Axel Springer Polska nie wiedział, co zrobić z tonącym „Dziennikiem”, właściciel INFOR-u zaproponował rozwiązanie – połączenie z „Gazetą Prawną”. Cel: stworzyć przeciwwagę dla „Rzeczpospolitej”.

Szczegółów transakcji nie ujawniono poza tym, że niemiecki wydawca objął w spółce INFOR Biznes 49 proc. udziałów. „Gazeta Wyborcza” napisała potem, że Axel Springer musiał dopłacić około 56 mln zł, choć żadna ze stron tego nie potwierdziła.

Fuzja okrzyknięta została transakcją roku. Pieńkowski odebrał Impactora, nagrodę człowieka mediów, przyznawaną przez akademię składającą się z laureatów poprzednich edycji, w tym m.in. Piotra Waltera i Zygmunta Solorza-Żaka. Paweł Lisiecki, ówczesny redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, gdy gruchnęła wieść o połączeniu, otworzył w redakcji szampana, uznając, że oznacza to likwidację jego największego konkurenta – „Dziennika”. Zakładał, że wzbogacona o nowe treści „Gazeta Prawna” nie zagrozi „Rzepie”. Rynek też był podzielony co do słuszności tego kroku. Część obserwatorów obawiała się, że sprawne połączenie obu gazet będzie trudne: po jednej stronie nastawiony na politykę „Dziennik”, z drugiej lider rynku gazet prawno-gospodarczych. Widziano jednak potencjał. Paweł Fąfara, szef „Polski The Times”, komentował w portalu WirtualneMedia, że jeśli projekt się powiedzie, nowy tytuł ma szansę poważnie powalczyć z „Rzeczpospolitą” już nie tylko jako skuteczna konkurencja na polu prawnym czy biznesowym, lecz także opiniotwórczym. – A wtedy stanie się równoprawnym konkurentem. Dla „Rzepy” stanowiłoby to ogromne zagrożenie – podkreślał. Piotr Zmelonek, dyrektor wydawniczy „Polityki”, dodawał: – Wydawcy „Dziennika” i „Gazety Prawnej” będą pewnie dążyli do stworzenia w perspektywie kilku lat modelu, który zbliżałby ich nowy twór do rozwijanego od jakiegoś czasu przez „Financial Times”, który, jako jeden z nielicznych dzienników, sprzedaje, z sukcesem zresztą, swoje treści w internecie.

– Ryszard Pieńkowski to twardy zawodnik, który wie, czego chce, ale pytanie, czy nadal chce robić to samotnie – mówi DGP Grzegorz Hajdarowicz, właściciel i prezes Presspubliki. Wydawca „Rzeczpospolitej” i „Parkietu”, jak wieść niesie, chciałby namówić prezesa INFOR-u do połączenia sił, bo w takim kierunku zmierza rynek mediów. – Czekają nas ogromne zmiany związane z nowymi technologiami i monetyzacją treści w internecie, a czas dla indywidualnych graczy nie jest sprzyjający – dodaje.

Ryszard Pieńkowski pytany o to, czy sprzeda DGP, dementuje te pogłoski. – Gazeta to jedno z moich najważniejszych biznesowych dzieci, rozstanie się z nim to ostatnia rzecz, o jakiej myślę – podkreśla.

Wizjoner za sterami

- Właściciel INFOR-u to wizjoner, bo na długo przed innymi identyfikował intuicyjnie, że przyszłość branży leży w specjalizacji informacji i internecie, choć może zabrakło mu trochę konsekwencji w jej realizacji – przyznaje Sroka. Menedżerowie, którzy współpracowali z Ryszardem Pieńkowskim, też wskazują na ten element. – To działa trochę jak sinusoida. Były momenty, kiedy mówił na przykład, że nie może już robić wszystkiego sam, i delegował zadania, wycofując się do funkcji szefa rady nadzorczej. Taki stan trwał jakiś czas, bo potem znowu wracał do bieżącego zarządzania, przyznając przed sobą, że nie jest w stanie zrezygnować z codziennego kierowania – mówi jeden z menedżerów.

Krzysztof Sobczak, który w INFOR-ze spędził w sumie 10 lat, zastrzega, że pozytywnie wspomina współpracę z Pieńkowskim, choć rozstali się w nie do końca miłej atmosferze. – To nie była przyjemna rozmowa, poprzerzucaliśmy się pretensjami, chyba zużył się już potencjał współpracy – opowiada. Podkreśla, że Pieńkowski chętnie inwestował w zespół. – Sam dzięki temu skończyłem dodatkowe studia. Zresztą on sam też ciągle się dokształcał, czytał, szukał inspiracji. Można powiedzieć, że jest klasycznym self-made manem – wspomina Sobczak.

Teraz właściciel ponownie postanowił powrócić do tego, z czego dotychczas słynął, podobnie jak Zygmunt Solorz-Żak, właściciel Polkomtelu i Cyfrowego Polsatu – doglądania wszystkich spraw osobiście. – Znowu przejął stery – mówią menedżerowie, którzy czują zmianę w większej intensywności pracy po tym, jak w lipcu objął funkcję prezesa INFOR Ekspert (jednocześnie jest prezesem spółki matki INFOR PL).

Powstała w 2008 roku spółka skupia kilkanaście czasopism, wśród których są takie periodyki, jak „Monitor Księgowego”, „Rachunkowość Budżetowa” czy „Monitor Prawa Pracy”, a także ponad 50 serwisów internetowych, kierowanych do tradycyjnego czytelnika produktów INFOR-u: księgowych, kadrowych, prawników, finansistów, menedżerów i urzędników. To dziś jedna z ważniejszych pod względem przychodów spółka grupy obok INFOR Biznesu, wydawcy Dziennika Gazety Prawnej. Walka o rynek nie jest jednak prosta, bo Ekspert konkuruje z takimi globalnymi gigantami, jak Wolters Kluwer, C.H. Beck, LexisNexis czy lokalnymi graczami w postaci Wydawnictwa Wiedza i Praktyka, którzy też rozwijają własne produkty w internecie.

– W perspektywie długookresowej oczywiście treści z wydań papierowych przeniosą się do internetu. Nie wiadomo jednak, jak długa będzie to perspektywa. I czy każdy przetrwa do tego momentu, bo na rynku nastały trudne czasy. Mamy spowolnienie w gospodarce, a w reklamie kryzys. O tym, kto wytrzyma, zdecyduje dywersyfikacja biznesu i posiadany kapitał – mówi Łukasz Wachełko, analityk Deutsche Banku.

INFOR Ekspertowi już dziś udaje się 40 proc. przychodów czerpać ze sprzedaży produktów elektronicznych. Ale w całkowitej cyfryzacji pomóc ma INFORLEX.PL – To produkt przyszłości – powtarza Ryszard Pieńkowski, opowiadając o internetowym narzędziu, które – jak kiedyś segregatory – spełnia kilka funkcji: z jednej strony oferuje dostęp do zebranych w jednym miejscu informacji z zakresu podatków, rachunkowości, ubezpieczeń i prawa gospodarczego, z drugiej elektroniczne bazy przepisów, orzecznictwa i interpretacji urzędów czy dane o firmach ze wszystkich możliwych źródeł, takich jak Monitory czy KRS. Wszystko w myśl strategii freemium, na której wzoruje się szef INFOR-u, a wymyślonej przez Chrisa Andersona, redaktora naczelnego „Wired”.

W kierunku płatnych treści w sieci rozwija się też Dziennik Gazeta Prawna. Dziś sprzedaż gazety oscyluje wokół 90 tys. egzemplarzy, podczas gdy „Rzeczpospolitej” – ok. 112 tys. (dane ZKDP po pierwszym półroczu tego roku). Ale walka o rynkowy prymat z kiosku przesuwa się do internetu. DGP niemal od początku jest liderem rynku pod względem sprzedaży e-wydań, których miesięczna prenumerata sięga już 10 tys. Ciężar konkurencji przesuwa się także w stronę elektronicznych nośników, jak smartfony i tablety, oraz płatnych treści. Część wydawców – jak Agora, Polskapresse, Media Regionalne i Murator – wprowadziły opłaty za dostęp do treści za pośrednictwem słowackiej spółki Piano Media, która dostarczyła do tego celu odpowiednią platformę. Presspublika i Bonnier Business Polska, wydawca „Pulsu Biznesu”, pobierają opłaty na własną rękę.

- My także wprowadzamy własne rozwiązania – podkreśla Ewa Świstuniuk, prezes INFOR Biznes. Dodaje, że Dziennik Gazeta Prawna jest już dostępny na smartfonach i tabletach, działających na systemach operacyjnych iOS, Android i Windows. Część serwisów specjalistycznych jest już płatna, ale wydawca pracuje obecnie nad kolejnymi produktami.

W końcu Ryszard Pieńkowski często powtarza, że nie uważa się za biznesmena, tylko klasycznego przedsiębiorcę. Ważne są nie pieniądze, lecz rozwój. I zmiana.

Prezes INFOR-u nie uważa się za biznesmena, tylko za klasycznego przedsiębiorcę. Ważne są nie pieniądze, lecz rozwój. I zmiana

Źródło: Michał Fura, Dziennik Gazeta Prawna, wydanie z dnia 31 sierpnia 2012